Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 06 Tłumaczyłam sobie dziwne zachowanie męża na tysiące sposobów

historie-kobiet-06-zdrada-blog-multix-shop
Takie jak JA - historie kobiet. 06 Tłumaczyłam sobie dziwne zachowanie męża na tysiące sposobów


Malwina, 45 lat

Jestem głupia. Tak oceniło mnie już kilka koleżanek i znajomych i - co gorsza - sama wiem, że po części to prawda. Każda inna na moim miejscu połapałaby się o wiele wcześniej. Cóż, nikt tak dobrze nie kłamie jak człowiek sam sobie. Każdy niepokojący drobiazg tłumaczyłam sobie natychmiast na tysiąc sposobów. Nie chciałam wychodzić na zazdrosną heterę. A powinnam była. 

To wszystko zaczęło się tak banalnie, że równie dobrze można by było to opisać w jednej z tych gazet z historiami z życia wziętymi. Po prostu klasyk gatunku: późne powroty z pracy, nagłe wyjścia z kolegami, pilnowanie telefonu. Tylko delegacji nie było, ale trudno, żeby hydraulika wysyłali w delegacje czy na szkolenia za granicę. Były za to ryby z kolegami - niestety jakoś nigdy nie brały, bo mąż wracał pod wieczór zmęczony, za to bez ani jednej złowionej sztuki. 

Może dlatego, że ciężko się łowi w mieszkaniu w centrum miasta, a w końcu udało mi się wykryć, że to tam zajmował się swoimi “rybami”. A właściwie syreną. 

Syrena jest księgową w jego firmie i naprawdę nie wiem, dlaczego upatrzyła sobie akurat mojego chłopa. Mnie ujął dwadzieścia lat temu łagodnym charakterem, ale ją? Tę wymalowaną harpię tuż przed czterdziestką? Ależ mu smsy wysyłała! Stąd się właściwie dowiedziałam, raz mąż zostawił wyjątkowo odblokowany telefon i poszedł się kąpać. Normalnie nie grzebałabym w jego sprawach, ale wtedy już czułam się zaniepokojona. Już zaczęły docierać do mnie dziwne sygnały, choćby od koleżanek, które widziały go w zupełnie innym miejscu, niż akurat miał być. Nie chciałam nawet tego słuchać, nie wierzyłam im, wymyślałam sto tysięcy wymówek. Aż w końcu postanowiłam, że los daje mi do ręki szansę uspokojenia się - sprawdzę telefon męża i sama się przekonam, że nic złego w nim nie ma.

Niestety było. Smsy i maile nie pozostawiające żadnych złudzeń, co do tego, czym i z kim zajmował się mój mąż przez ostatnie kilka tygodni. Żeby być uczciwą muszę dodać, że kilka wiadomości z jego strony sugerowało, że chciał zakończyć ten układ. Dawał się jednak za każdym razem przekonać kochance. 

Siedziałam z tym nieszczęsnym telefonem w ręku i nie wiedziałam co robić. Gdy usłyszałam dźwięk otwierania drzwi łazienki, szybko odłożyłam wszystko na miejsce tak, jak było. Mąż spytał o koszulę, podałam mu ją i zaczęliśmy rozmawiać na jakieś banalne tematy. Starałam się, by mój głos brzmiał całkowicie normalnie, choć w środku wszystko we mnie wyło. Nie wiedziałam co robić. 

Gdy mąż wyszedł z domu (do niej? Do kolegi? Do sklepu? - nie miałam nawet siły tego rozważać) poddałam się impulsowi i spakowałam walizkę. Zabrałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, karty bankowe, laptop. Wyszłam z domu idąc jak automat i ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Nie miałam pojęcia co dalej, w głowie mi huczało. Miałam ochotę usiąść na chodniku i ryczeć, dlatego zmuszałam się, aby iść dalej, krok za krokiem.  Wiedziona impulsem dotarłam w ten sposób do dworca kolejowego. Weszłam do środka i spojrzałam na tablicę odjazdów. Za piętnaście minut odchodził pociąg do Zakopanego. Czemu by nie? Z pewnością pięknie tam o tej porze roku. Kupiłam bilet i już niebawem jechałam w stronę gór. 

Ten szalony pomysł był strzałem w dziesiątkę. Wynajęłam pokój w małym hoteliku i skoncentrowałam się tylko na sobie. Kupiłam nową kartę do telefonu. Niemałą kwotę z konta oszczędnościowego zwyczajnie przepuściłam - pierwszy raz w życiu wydałam tyle na sama siebie. Uznałam, że jakaś rekompensata mi się należy. Kilka nowych strojów, zabiegów kosmetycznych, wyjścia do teatru, wycieczki. Pomagały też długie spacery po lasach, świeże powietrze rozjaśniało umysł i wpływało kojąco. 

Wróciłam do domu po tygodniu, tak naprawdę nie do końca pewna, co dalej. Mąż na mój widok zrobił minę, jakby ducha zobaczył. Przytulił mnie mocno, a potem… padł przede mną na kolana. Jak w jakimś amerykańskim filmie. Kazałam mu wstać i się nie wygłupiać, zrobiłam herbaty, usiedliśmy przy kuchennym stole i porozmawialiśmy. Przyznał się do wszystkiego. Powiedział, że tego samego dnia, gdy zniknęłam, zerwał z tamtą. Na dowód pokazał mi smsy. Bał się, że już nigdy mnie nie zobaczy, że stracił mnie na zawsze. Podobno próbował mnie też szukać, obdzwonił i obleciał wszystkich wspólnych znajomych i moją rodzinę. Przysięgał ze łzami w oczach, że taki wyskok się już nigdy więcej nie powtórzy.

Wybaczyłam. Czy powinnam, czy nie, nie wiem. Wiem tylko, że szkoda mi było wyrzucać do kosza 20 wspólnych lat, a i skrucha wydaje się być szczera. Mąż dba o mnie jak już nie dbał od lat. I ja staram się być lepszą żoną. Tu właśnie leży źródło mojej głupoty, według koleżanek. Twierdzą, że powinnam robić co chcę, szumieć i szaleć nie oglądając się na niego. Ale skoro on się stara, dlaczego ja nie miałabym? On zawalił, ale małżeństwo to duet, a nie solo i jak na razie wszystko wskazuje na to, że nasze jednak ma szansę przetrwać.