Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 02 Gdy dzieci odeszły z domu, zrozumiałam swój błąd.

historie-z-życia-02-blog-multix-shop

Gdy dzieci odeszły z domu, zrozumiałam swój błąd

Krystyna, 47 lat, żona i matka


Wlałam wodę z czajnika do kubka, zamieszałam łyżeczką i z kawą w jednej ręce, a talerzem kanapek w drugiej, poszłam zjeść śniadanie w pokoju. Pustym. Nie powinno mnie to dziwić, miałam dużo czasu od wyjazdu Jacka i Ani, żeby się przyzwyczaić. A jednak tego dnia nagle odczułam tę pustkę o wiele dotkliwiej, niż kiedykolwiek. Zatęskniłam za towarzystwem, rozmową. Był oczywiście jeszcze Paweł, mój mąż, ale nawet nie pamiętałam kiedy ostatnio przebywaliśmy dłużej niż kilka minut w jednym pokoju, czy nawet po ludzku rozmawialiśmy. I nagle wtedy, gdy siedziałam nad coraz zimniejszą kawą, nagle przyszła mi do głowy dziwna myśl. A może to, że tak się z Pawłem oddaliliśmy od siebie, jest też częściowo i moją winą..?


Dzieci były zawsze dla mnie najważniejsze. Odkąd przyszedł na świat mój syn Jacek, a cztery lata po nim córeczka Ania, stałam się zupełnie inną osobą. Straciłam wtedy mnóstwo znajomych, bo nie interesował mnie już kontakt z kimś, kto nie chciał rozmawiać o czymkolwiek innym niż pieluchy, ząbkowanie, rozszerzanie diety malucha itd. Zrezygnowałam też z pracy zawodowej (na szczęście przy zarobkach męża mogliśmy sobie na to pozwolić) i poświęciłam się całkowicie wychowywaniu dzieci. Wstawałam pierwsza i kładłam się spać ostatnia, zawsze zgłaszałam się na ochotnika do zadań specjalnych w szkołach dzieci, należałam do wszystkich trójek klasowych itd. Organizowałam synowi i córce zajęcia pozalekcyjne, wycieczki, sporty. Próbowałam brać aktywny udział w ich zyciu, lubiłam też poznawać ich znajomych. Tak byłam tym wszystkim zaaferowana i zajęta, że - co teraz zauważyłam rozmyślając przy śniadaniu - stopniowo zaczęłam zapominać o mężu. Nie był mi już tak naprawdę do niczego potrzebny. On miał swoje zajęcia, ja przy dzieciach swoje. I choć to przecież niemożliwe, ale chyba myślałam, że tak będzie zawsze. 


Zaczęło się wszystko psuć, gdy syn i córka weszli w wiek nastoletni. Próby buntu, narzekania na “kontrolę”, robienie mi na złość. Nie rozumiałam o co im chodzi. Pocieszałam się, że to tylko taki typowy bunt nastoletni i że to przejdzie. Nie przeszło. Raz w kłótni Jacek wykrzyczał mi, że dusi się w tym domu i że chce wreszcie żyć naprawdę, choćby pod mostem. Pod most na szczęście nie trafił, ale los rzucił go aż do Irlandii. Pojechał ze znajomymi gdy tylko nadarzyła się okazja, znalazł pracę i dziewczynę, niedawno się pobrali. Do Polski przyjeżdża raz, dwa razy do roku. Ania, o wiele spokojniejsza i mniej buntownicza od brata, wyjechała na studia do Warszawy i też już się tam urządziła na stałe. Wynajmuje mieszkanie z dwiema koleżankami, do nas przyjeżdża rzadko. 


Poczułam, że uduszę się jak natychmiast z siebie nie wyrzucę całego żalu, smutku i poczucia winy, jakie mnie ogarnęły. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do Hanki, koleżanki, która może i mogłaby aspirować do miana przyjaciółki, gdybym potrafiła być bardziej otwarta na ludzi spoza najbliższej rodziny. Na szczęście nie była zajęta i choć lekko zaskoczona, wysłuchała mojego potoku żalu. Gdy skończyłam, Hanka zaczęła zadawać pytania, głównie o Pawła, co mnie trochę zdziwiło, a potem zarządziła spotkanie na mieście. 


I znów siedziałam przy dużym stole w salonie, tylko tym razem nad późnym obiadem, nie śniadaniem. Przejrzałam się dyskretnie w szybie od kredensu, ledwo dowierzając odbiciu. Hanka stwierdziła, że po tych wszystkich latach poświęcania się dla innych, powinnam wreszcie zadbać trochę o samą siebie. Ze zdziwieniem, że sama na to wcześniej nie wpadłam, przyznałam jej rację. Wpadłyśmy do kilku sklepów odzieżowych, do fryzjerki i kosmetyczki. Efektem tego było odbicie w szybie, które ledwo poznawałam. Porzuciłam podziwianie własnej osoby i zabrałam się do jedzenia, gdy usłyszałam dźwięk klucza w drzwiach - Paweł. Zaraz po umyciu rąk skierował się do kuchni, nałożył sobie jedzenie i szedł jak zawsze w kierunku swojego pokoju, aby tam zjeść. 


Nie dotarł jednak na miejsce, bo przechodząc koło otwartych drzwi salonu, w którym siedziałam, stanął nagle jak wryty i powoli wszedł do środka. Przywitał się ze mną zdawkowo, postawił talerz na stole i machinalnie zaczął jeść, rzucając co i rusz w moją stronę ukradkowe spojrzenia. 


- Zmieniłaś fryzurę? - spytał w końcu.  


Przy mojej obecnej metamorfozie fryzura była chyba najmniejszym szczegółem, jaki zmieniłam. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Śmiałam się jak głupia, tak jak już dawno mi się nie zdarzało, i czułam jak z tym śmiechem uchodzi ze mnie nagromadzone napięcie. Paweł, choć nie do końca wiedział o co mi chodzi, przyłączył się do mnie. Gdy oboje się już uspokoiliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Po raz pierwszy od tak dawna siedzieliśmy przy jednym stole i być może już samo to stworzyło atmosferę bliskości. Nagle spojrzałam na męża zupełnie innymi oczami. Zaskakując tym samą siebie, zaczęłam mu się zwierzać ze swojego smutku, z żalu po wyjeździe dzieci, z samotności… Paweł zaproponował, żebyśmy wyjechali na krótkie wakacje. Choćby gdzieś blisko, nie żadna Majorka, co rzecz jasna obecnie nawet nie byłoby możliwe. Po prostu tak, żeby pobyć we dwoje, z dala od domu i codzienności, przypomnieć sobie dawne czasy z początków małżeństwa. Bardzo spodobał mi się ten pomysł. Być może to, i oczywiście bliska obecność Pawła, pomoże mi przestać rozpamiętywać przeszłość i zacząć wreszcie żyć dla siebie.