"No, po dziewięciu latach się doczekałem! Wreszcie jesteś ze mnie zadowolona!"Zbaraniałam, gdy usłyszałam te słowa od własnego syna. Nie wiedziałam, czy żartuje sobie ze mnie, czy też za jego słowami kryje się coś więcej. A może to znak zmiany, na której mi tak zależało? Czy znasz to okropne, przytłaczające uczucie, gdy mówiąc coś do swoich dzieci nagle krzyczysz w myślach na samą siebie: “Co ja robię! Brzmię jak moja własna matka!” Albo gdy łapiesz się na powtarzaniu matczynych zachowań, które znasz z dzieciństwa i wspominasz jako koszmar? Bardzo, naprawdę bardzo mam nadzieję, że nie wiesz o czym mówię. A jednak wiele z nas nieświadomie wpada w ten przeklęty krąg. Podświadomie powtarzamy wzory dobrze znane, choć znienawidzone. Chcąc dla swoich dzieci lepszego dzieciństwa i tak jesteśmy na najlepszej drodze, żeby zafundować im dokładnie to, przez co przechodziłyśmy same. Tragedia. Tak było ze mną. Dalej czasem tak jest, ale z tym walczę. Na szczęście już nie przez popadanie w skrajności, bo to też była pułapka, a nie rozwiązanie problemu. Na przykład gdy moja matka nie interesowała się moimi sprawami, ja zaczęłam zbytnio ingerować w sprawy moich dzieci, żeby okazać im troskę i przywiązanie. W rezultacie zaczęły mnie unikać. Na szczęście udało mi się przystopować te objawy troski na tyle, żeby relacje z dziećmi wróciły do normy. Grunt, to rozpoznać problem i przyznać się do błędu. A potem poszukać pomocy. Polska to nie Ameryka, więc od razu odrzuciłam pomysł drogich sesji u terapeuty (a tym na NFZ coś nie ufam). Poza tym jakoś głupio mi rozmawiać z kimś obcym o własnej rodzinie. Czułabym się nielojalnie i niekomfortowo. Dlatego odpowiedzi na niedające mi spać po nocach pytania, poszukałam w książkach. Po przeczytaniu kilku poradników, przyznaję to, odetchnęłam z ulgą. Jest nadzieja! Jeszcze mogę się zmienić! Jeszcze moje dzieci mają szansę na normalne dzieciństwo! Tylko trzeba było trochę nad tym popracować. I - jak napisałam trochę wyżej - najpierw przyznać się do swoich wadliwych zachowań. Zacisnęłam zęby i dla dobra dzieci wzięłam się za siebie. Zauważyłam na przykład, że ja tak naprawde nigdy moich dzieci nie chwalę. Wydawało mi się że jest odwrotnie, że dostrzegałam ich osiągnięcia, duże i małe. A tu nagle syn wyskakuje mi z takim tekstem: "No, po dziewięciu latach się doczekałem! Wreszcie jesteś ze mnie zadowolona!" Pół nocy zastanawiałam się, o co mu chodziło. Co tym razem zrobiłam inaczej? Czy do tej pory moje dzieci czuły się niedoceniane? Przecież gdy dobrze coś zrobiły nie szczędziłam im pochwał. Synuś oczywiście odmówił dalszych wyjaśnień w tym kierunku. Dopiero rano, gdy chciałam zmotywować jego starszą o dwa lata siostrę, żeby lepiej posprzątała pokój przed wyjściem, uderzyło mnie to. “Widzę, że pościeliłaś łóżko przed wyjściem, ale mogłabyś też sprzątnąć biurko.” ALE. Takie króciutkie słówko, a jaką różnicę musiało robić moim dzieciom. Mimo pochwały w pierwszej części zdania, “ale” odbierało całą z niej radość. Ja nie chwaliłam dzieci, ja je krytykowałam! Pokazywałam im, że nie są dość dobre! Dlatego gdy raz zapomniałam tego nieszczęsnego “ale”, syn poczuł się wreszcie doceniony. I nie omieszkał mi o tym powiedzieć w kąśliwych słowachOd tamtej pory wystrzegam się słowa “ale” przy opisie dokonań dzieci. I zauważyłam, że bardziej się starają, To tylko kropla w morzu zmian, jakie muszę wprowadzić na drodze do zostania… Nie, nie matką idealną, bo takie (wbrew temu co nam próbują wmawiać celebryci), nie istnieją. Ale matką dobrą. Taką, która wychowa dzieci na dorosłych bez negatywnego bagażu emocjonalnego, jak najbardziej chcę się stać.