Całego stresu ciąży i porodu nie ma nawet sensu opisywać komuś, kto przez to nie przeszedł. Zwłaszcza, gdy ciąża nie przebiega modelowo. W każdym razie tak się skupiałam na przeżyciu każdego kolejnego dnia, że nawet nie myślałam za wiele o tym, co dalej. W końcu dzień porodu nadszedł, urodziłam ślicznego, zdrowego chłopczyka (3500!) i… dopiero wtedy dotarło do mnie, że prawdziwa praca zaczyna się dopiero teraz. Opieka nad takim maluszkiem to zajęcie 24/7 i to bez instrukcji obsługi. Czytałam pod koniec ciąży kilka książek, przeglądałam fora dla ciężarnych (pełne wsparcia) i dla matek (straszne miejsca!) ale najwięcej wiedzy zdobyłam z doświadczenia i od własnej mamy, która przyjechała mi pomóc. Instynkty matczyne zadziałały całkiem nieźle. Byłoby w sumie idealnie, gdyby nie wtrąciła się nagle rodzina męża. Standardowo zaczęło się od teściowej, a potem dołączyła jeszcze szwagierka. O wiele lepiej doświadczona, bo ma trójkę dzieci i to jej zdaniem daje jej prawo do decydowania o tym, jak ustawiać życie innym. Co prawda urodzić urodziła, tylko wychować zapomina, ale i tak własnym zdaniem jest matką idealną, a jej mama ją w tym przekonaniu utwierdza. No i okazało się, że ja i moja mama wszystko robimy źle. Nie umiemy dziecka wykąpać, przebrać, położyć do snu. Nieważne, że synuś był czyściutki, pachnący, spokojny i zadowolony. O ile coś nie jest zrobione w jedyny słuszny sposób teściowej, to się nie liczy w ogóle. Gdy kupiłam mleko w proszku żeby dokarmiać nim dziecko (przez komplikacje ciąży miałam mało pokarmu), teściowa i szwagierka nazwały mnie wprost nienormalną, zaczęły straszyć śmiercią głodową dziecka i tym podobnymi historiami. Spanie razem z dzieckiem? Na pewno je zaduszę. Zadusiłabym chętnie kogo innego, ale mniejsza o to. Na początku starałam się robić dobrą minę do złej gry. Dziękować za rady (nawet jeśli o nie wcale nie prosiłam), tłumaczyć swój sposób widzenia itd. W końcu zestresowana ciągłą krytyką próbowałam porozmawiać o tym z mężem. Niestety, on widział działania swojej mamy i siostry jedynie jako próbę pomocy. Tylko czy ja o tę pomoc prosiłam? I to jeszcze w takiej formie? Kazał mi je ignorować, ale to nie było łatwe. Pewnego dnia miałam już dość. Szwagierka, która znów u nas siedziała z matką, wpadła do pokoju dziecięcego, oczywiście bez pukania, i z miejsca zaczęła niemal krzyczeć o chusteczki do wycierania, którymi właśnie czyściłam synka. Kupuję te droższe, ale lepsze bo bez chemikaliów, czym oczywiście rujnuję jej brata, a ona swojej trójce kupowała te najtańsze z Biedry i było ok. Zaczęłam tłumaczyć i od słowa do słowa obie przeszłyśmy do awantury. Synek obudził się i zaczął płakać, na co wpadła teściowa drąc twarz, że budzę dziecko i co ze mnie za matka. Tego było już za wiele. Wyprosiłam obydwie z pokoju i płacząc zaczęłam pakować rzeczy swoje i dziecka. Mieszkam teraz od tygodnia u swojej mamy. Odżyłam, uspokoiłam się. Mąż odwiedził mnie kilka razy. Zauważył zmianę, widzi że jestem teraz spokojniejsza i pewniejsza siebie. Wreszcie zaczęło coś do niego docierać i obiecał, że porozmawia ze swoją mamą i siostrą. Czy to coś da? Nie wiem. Powiedziałam mu, że chcę zostać u swoich rodziców jeszcze ze dwa tygodnie, a potem zobaczymy. Tu mam pełną pomoc i wsparcie. Niechętnie się zgodził, ale wypomniał mi, że blokuję babci i cioci dostęp do maluszka. Zirytowana odpowiedziałam wtedy, że jak obie nauczą się odpowiednio zachowywać to przywilej oglądania mojego synka odzyskają. Ale teraz biorą mnie trochę wątpliwości. Czy mogłam przeprowadzić to wszystko trochę inaczej? Czy może zrobiłam za dużą dramę?