Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 21 "Zgubiony kluczyk uświadomił mi, jaką sierotę życiową robię z syna."


Joanna, recepcjonistka, 42 lata



Usłyszałam odgłos cichutkiego zamykania drzwi wejściowych i od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Weszłam do przedpokoju akurat na czas, żeby zobaczyć jak mój siedemnastoletni syn Antek, próbuje się przemknąć cichaczem do swojego pokoju. 

- Co się stało? - spytałam bez żadnych wstępów, wywołując zaskoczenie na jego twarzy. - I gdzie masz plecak? - dodałam widząc, że wszedł trzymając w garści tylko zeszyt i książkę od biologii. 
- W szafce - odpowiedziało moje dziecię krótko i uznawszy temat za wyczerpany, ponowiło próbę dostania się do siedliska chaosu i bałaganu, które nazywa swoim pokojem.

Ale nie ze mną te numery. Nie na darmo oglądam wszystkie seriale kryminalne, szczególną uwagę zwracając na techniki przesłuchań. Zagrodziłam mu więc drogę i zarzuciłam dodatkowymi pytaniami, z których w końcu udało mi się wyciągnąć (niemal za uszy!) źródło problemu. Antek zgubił klucz do swojej szkolnej szafki. 

Kojarzycie seriale amerykańskie i te wszystkie sceny pod szafkami, w których szesnastoletni uczniowie, wyglądający na trzydziestoletnich dorosłych, trzymają swoje szkolne rzeczy? W liceum mojego syna też wprowadzono takie udogodnienie. W sumie fajna sprawa - nie trzeba targać plecaka pełnego książek na każdą lekcję. Trochę to pewnie oszczędza dzieciakom kręgosłupy. No ale teraz poza nieszczęsnym zeszytem i podręcznikiem od biologii, którą Antek miał na ostatniej lekcji, reszta jego rzeczy utknęła w szkolnej szafce, do której nie miał klucza. 

Zrobiłam herbaty (sobie, żeby się uspokoić. Doprawdy rozważam przerzucenie się na melisę przy tym moim nastoletnim “bombelku”) i wspólnie, teoretycznie na spokojnie, spróbowaliśmy się zastanowić, gdzie mógł ten nieszczęsny kluczyk zgubić. Okazało się, że moje dziecko, które w domu niewiele różni się od Bradypus torquatus czyli leniwca grzywiastego (odmawia podcięcia włosów), poza nim jest dość aktywne. Wygląda na to, że nie tylko latał po całej szkole, był na każdym piętrze, ale w czasie przerwy grał w piłkę i wymknął się do sklepu. Twierdził, że w każdym z tych miejsc klucza szukał, ale nie znalazł. Zapytać się pani woźnej? Nie no, to za wielki wysiłek dla mojego syna. On jest przecież introwertykiem, jak wciąż mi powtarza. Co robić dalej? Jako odpowiedź dostałam zrezygnowane wzruszenie ramionami.

Widząc, że niewiele zdziałamy, złapałam za telefon i zadzwoniłam do szkoły. Poinformowałam sekretariat o sytuacji i dowiedziałam się, że nie ma problemu. Antek dostanie zapasowy klucz i musi sobie zrobić jego kopię. Wtedy odda oryginał z powrotem władzom szkoły. 

-A pójdziesz jutro do sekretariatu po ten klucz? - spytał mnie przy kolacji Antek, próbując robić swoją najbardziej niewinną i “biedną” minkę.
-
A co, panie z sekretariatu naoglądały się Zmierzchu i gryzą? - spytałam kąśliwie.
-
Nie no, ale wiesz że ja zawsze się w takich sytuacjach niekomfortowo czuję… - wyjaśnił mój syn. 

Koniec końców zgodziłam się i przed pracą zajrzałam do szkoły, odbierając zapasowy klucz. Wręczyłam go czekającemu na mnie na korytarzu Antkowi i chwilowo zapomniałam o całej sprawie. 

A jednak w pracy zaczęło mnie coś gryźć. Nie, już nie pluskwy, po tym jak goście zaczęli narzekać i kierownictwo musiało przeprowadzić gruntowną dezynfekcję. Pracuję w hotelu, tak słowem wyjaśnienia. Nie, tym razem myśli gryzły mnie w sumienie. Zastanowiłam się, czy na pewno dobrze zrobiłam, załatwiając za syna tak trywialną sprawę. Przecież i tak był w szkole, mógł to zrobić sam.

Pomyślałam też o mojej mamie, jaka była te ileś (z wrodzonej delikatności liczby nie podam) lat temu. Gdybym prosiła ją o pomoc w takiej sprawie, prawdopodobnie by mnie wyśmiała, złapała za szmaty i posłała lotem koszącym wprost pod drzwi sekretariatu. Używam tu oczywiście przenośni - mama mną nigdy nie rzucała. 

Przypomniały mi się wszystkie sytuacje, gdy szłam gdzieś mówić lub robić rzeczy za Antka. Bo on się czuł niekomfortowo, bo się wstydził. I tak od małego do… przecież on w przyszłym roku odbierze dowód osobisty! Będzie miał pełnię praw obywatelskich, np. głosowania. I co, kartę wyborczą też za niego wypełnię i wrzucę? O nie, to się musi skończyć! 

Gdy wróciłam do domu, powitało mnie moje siedemnastoletnie niebożątko, wręczając mi z szerokim uśmiechem kluczyk.

Pójdziesz zrobić kopię? - spytał Antek niewinnie. I bardzo się zdziwił, gdy odmówiłam.

Ty, dzieciątko moje drogie, sam zrobisz. Ślusarz jest dwie ulice dalej, trafisz. 

Zamurowało go. Próbował swoich zwykłych śpiewek, ale byłam nieugięta. Ma dwie ręce, ma dwie nogi, nawet głowę ma - niech idzie sam. 

Trochę to potrwało. Dwa razy miałam telefony ze szkoły, kiedy oddamy kluczyk, bo to jedyna kopia. Wiedziałam, że szybciej i łatwiej byłoby samej dorobić ten nieszczęsny klucz, ale nie o to tu chodziło. Po tygodniu jednak, ku memu zdziwieniu, bo nie wierzyłam że to zrobi, Antek wybrał się wreszcie do ślusarza. I ośmielony sukcesem, nawet nie prosząc o moją asystę, sam odniósł oryginał do sekretariatu. 

Dużo się od tamtej pory zmieniło na lepsze. Przy następnej okazji, gdy trzeba było załatwić urzędową sprawę, synuś uznał, że nie ma co na rodzicielkę liczyć, on to zrobi sam. A potem poszło już z górki. Już nie muszę dzwonić umawiać go do lekarza. Pań z sekretariatu nie widziałam od dobrych kilku miesięcy. Co więcej, młody dzięki swojej nowo zdobytej pewności siebie stał się popularniejszy w klasie. Teraz to on załatwia różne sprawy koleżankom i kolegom (którzy zapewne mają takich rodziców, jakim ja do niedawna byłam). A odkąd wyświadczył tego typu przysługę pewnej Beatce z klasy, do której wzdychał już od zeszłych wakacji (myśląc że nic o tym nie wiem), pojawiła się szansa, że może i wnuków się kiedyś doczekam. 

Cieszę się, że dziecko rozwinęło skrzydła, ale jednocześnie zjada mnie ogromny wstyd. Jaką sierotę życiową bym wychowała! Jak bardzo go blokowałam! Bo wystarczyło dać mu jedną szansę i się chłopak ogarnął. Wstyd mi tylko, że zauważyłam to tak późno.