Wczytuję dane...

Takie Jak JA - historie kobiet. 12 W Dzień Matki powiedziałam "DOŚĆ!" i po prostu wyszłam z domu

Takie Jak JA - historie kobiet. 12 W Dzień Matki powiedziałam "DOŚĆ!" i po prostu wyszłam z domu

historie-kobiet-12-dzień-matki-blog-multix-shopAneta, 37 lat

Ciekawa jestem, jaki będzie w tym roku mój Dzień Matki. Bo w zeszłym roku był… no, mogę śmiało powiedzieć, że wyjątkowy. Nie, nie z powodu jakiegoś specjalnego prezentu czy coś. To był raczej dzień, gdy czara goryczy i rozczarowania moją rodziną się przelała. Ale opiszę wam to od początku. 

Jestem taką osobą, która wyraża miłość do bliskich jak tylko może. Nieba bym przychyliła mojemu mężowi i dzieciom. Zawsze starałam się odgadywać ich potrzeby i od razu spełniać. Pomagać we wszystkim, w czym tylko mogłam. Byłam przy nich zawsze, gdy mnie potrzebowali. 

Może teraz śmiejecie się pod nosem już wiedząc, do czego takie zachowanie prowadzi. Zgadzam się z wami. Tylko mi zajęło sporo czasu, zanim się połapałam, że rozpuściłam moją rodzinkę. I że jestem przez nich zwyczajnie wykorzystywana. Pomocy w niczym się nie mogłam doprosić, a zresztą i tak dochodziłam do wniosku, że ja wszystko zrobię lepiej. Może więc było w tym wszystkim więcej mojej winy, niż mi się na początku zdawało?

Ale przejdźmy do poniedziałkowego poranka, 26. maja zeszłego roku. Owszem, dostałam rano kwiaty od męża i dzieci. Dostałam też mały podarunek (notes i długopis, mam ich już chyba z dziesięć). I to w zasadzie tyle świętowania. Nie zdążyłam jeszcze nawet wstawić kwiatów do wazonu, gdy po domu rozległa się typowa poranna melodia:


“Aneta, gdzie moja koszula?”

“Mama, nie mam skarpetek do pary!”

“Mama, co z moimi kanapkami?”

“Aneta, gdzie położyłaś moje klucze?”


I tak dalej, i tak dalej… Pokazałam palcem gdzie leży koszula (w tym samym miejscu, gdzie wiszą ubrania w naszym domu od ostatnich siedemnastu lat, kto by się spodziewał?), podałam skarpetki (jakoś para była!), wskazałam gdzie na blacie kuchennym leżą zapakowane kanapki i zdjęłam z wieszaka klucze wręczając je mężowi. Gdy wszyscy wreszcie już sobie poszli do szkoły i pracy, siadłam w pustym mieszkaniu, wśród zwyczajnego, porannego rozgardiaszu i zachciało mi się nagle płakać. Spojrzałam na otrzymane kwiaty. “No tak” - pomyślałam sobie. “Dzień dobroci dla matki się skończył, wracaj babo do pracy jak zwykle”. I wtedy coś we mnie pękło. Rozzłościłam się. 

Wstałam, przebrałam się w wyjściowy komplet, wzięłam klucze, torebkę i - tak po prostu - wyszłam z domu. Zostawiając niepościelone łóżka, niesprzątniętą kuchnię, nieogarnięte pokoje dzieci, nie zaczynając przygotowań do obiadu, nie wstawiając prania. Zbuntowałam się. 

Wsiadłam w pierwszy autobus, jaki podjechał na przystanek koło domu i pojechałam nim aż do końca trasy, na drugi koniec miasta. Nie byłam pewna, co chcę właściwie zrobić, po prostu chciałam być daleko od własnego domu. W mało znanej mi okolicy odkryłam park, w którym pospacerowałam sobie, oczyściłam myśli i uspokoiłam się. Znalazłam tez centrum handlowe, przeszłam się bez pośpiechu po sklepach, kupiłam sobie kilka drobiazgów, których nikt inny by mi nie kupił. Siedziałam właśnie w kawiarni popijając przepyszne cappuccino, gdy rozpoczął się zmasowany atak rodzinki na mój telefon. Postanowiłam nie odbierać. Wtedy posypały się smsy. Najpierw zatroskane:

“Aneta, gdzie jesteś?”

“Mama, wszystko w porządku?”


Szybko zmieniły jednak ton:

“Co się wygłupiasz, wracaj do domu!”

“Mama, jesteśmy głodni!”

“Mama, w moim pokoju jest nieziemsko brudno!”


Tu już odpowiedziałam. Wysłałam mojej szesnastolatce i czternastolatkowi instrukcje (dziewięciolatkowi już podarowałam), gdzie trzyma się w naszym domu środki czystości. Mąż dostał smsa z opisem, gdzie znajdzie zapasteryzowane słoiki z zupą, którą mogą sobie odgrzać. I wyłączyłam telefon. 

Oczywiście, że wracając kilka godzin później do domu czułam się winna. W głowie kołatała mi się wizja moich umierających z głodu dzieci, przysypanych stertami brudów. Sama się za nią zganiłam. Mimo to, czułam się trochę niepewnie przekręcając klucz w zamku i wchodząc do środka. Na pewno nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. 

Oto moja rodzina siedziała w czystej kuchni i najzwyczajniej w świecie jadła kolację. No proszę, okazało się, że mają ręce i umieją ich używać! Co prawda moje czujne oko wypatrzyło, że kilka talerzy na suszarce było nie całkiem domytych, w kątach salonu niedokładnie odkurzone, a chleb z którego jedli kanapki trochę krzywo pokrojony, ale zdusiłam w sobie wszelkie słowa krytyki. Dzieci i mąż trochę się na mnie boczyli za to zniknięcie. Postanowiłam powiedzieć im wszystko szczerze, prosto z mostu. Że mam dość bycia traktowaną jak służąca. Że są na tyle dorośli, żeby ogarniać takie sprawy jak sprzątanie własnych pokoi czy pomoc, gdy tego potrzebuję. Że nigdy nie miałam prawdziwego Dnia Matki i czuję się niedoceniana. W tym momencie się rozpłakałam. Widziałam po ich minach, że czuli się głupio, zaraz też rzucili się mnie pocieszać. Reszta wieczoru minęła zaskakująco miło. Wszyscy razem sprzątnęliśmy po kolacji i przygotowaliśmy co trzeba na następny dzień, po czym wspólnie obejrzeliśmy film. Niby nic wielkiego, a jednak czułam się zrelaksowana jak nigdy. 

Od tamtego dnia sporo się u nas w domu poprawiło. Rodzina pomaga mi, gdy ją o to proszę. Sama też powstrzymuję się od robienia wszystkiego za nich, pozwalam im na popełnianie błędów w procesie nauki np. zrobienia sobie kanapek do szkoły czy dokładnego odkurzenia. W końcu się nauczą. Tymczasem kolejny Dzień Matki już za kilka dni, a moje dzieciaki chichoczą wspólnie po kątach gdy myślą, że tego nie widzę i najwyraźniej planują z moim mężem coś specjalnego. Wygląda na to, że w tym roku nie dostanę już jedenastego notesu z długopisem.