Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 10 "Nie da się wszystkiego zaplanować - tę lekcję mogłam przypłacić życiem"

Takie jak JA - historie kobiet. 10 "Nie da się wszystkiego zaplanować - tę lekcję mogłam przypłacić życiem"

historie-kobiet-10-blog-multix-shop

Aldona, 27 lat

Chciałabym opisać moją historię - bardzo świeżą, bo zaledwie sprzed dwóch dni. Dla większości z was pewnie nie będzie znaczyć wiele. Ot, historyjka z netu, a większość zapewne i tak powie, że zmyślona. A dla mnie jedno wydarzenie nie dość, że znaczyło wiele, ale i zmieniło mój sposób patrzenia na życie. A wszystko przez wichurę. 

O tym, co się działo w Polsce przez wiatr, słyszałam od rodziny i znajomych. Ja mieszkam w Anglii i u nas też się na coś podobnego zapowiadało. Jakoś jednak nie docierało do mnie, jak bardzo może być źle. Wyszłam więc z domu w piątek nie przewidując niczego więcej, poza zimnem i mocnym wietrzyskiem. A wyjść musiałam. 

Po kilku miesiącach bezrobocia i bezowocnego wysyłania cv, wyglądało na to, że wreszcie uśmiechnęło się do mnie szczęście. Zadzwonili do mnie z wydawnictwa, w którym bardzo chciałam pracować, ale nie śmiałam marzyć, że mnie przyjmą. Mimo to wysłałam cv. Bo w końcu co najgorszego może się stać? Najwyżej nie odpowiedzą, i tyle. Tymczasem nie tylko odpowiedzieli, ale i zaprosili na rozmowę kwalifikacyjną. 

Przygotowywałam się do niej przez tydzień. Przeglądałam strony internetowe i fora z poradami, jak najlepiej na takiej rozmowie wypaść. Nie dając szans przypadkowi, przygotowałam sobie wszystko - papiery, strój itd - dzień wcześniej. Ponieważ w naszej uroczej mieścinie autobusy kursują raz na godzinę, a ja prawa jazdy (jeszcze!) nie posiadam, obliczyłam sobie dokładnie czas wyjścia, żeby zdążyć nawet, gdyby kierowca przyjechał za wcześnie - co się praktycznie nigdy nie zdarza, ale lepiej być gotowym na wszystko. O ile się da. 

W piątek wyszłam wcześniej i niemal już za progiem się zaczęło, choć najpierw niewinnie. Wiatr wyrwał mi z ręki teczkę z dokumentami. Przerażona myślą utraty pognałam za nią jak szalona i udało mi się ją złapać. Ryzykując lekkie pogniecenie papierów wcisnęłam ją do torebki, zamknęłam drzwi i poszłam dalej. 

Mieszkam w dziwnym budynku. Nie wiem, kto go projektował, ale ostatnia część klatki schodowej, od pierwszego piętra, do parteru, jest otwarta, niezabudowana w żaden sposób. Tylko strome schody i tyle. I właśnie będąc w połowie tychże schodów, poczułam nagle mocne uderzenie w plecy. Odczułam to, jakby uderzył mnie mistrz świata w boksie, ale to był “tylko” wiatr. I jego siła wystarczyła, żebym straciła równowagę i potoczyła się po schodach na sam dół. 

Nic mi się nie stało. Choć w lekkim szoku i trochę poobijana, w głowie miałam tylko jedną myśl: “rozmowa kwalifikacyjna!”. Zrobiłam szybki przegląd swojego stanu i ze zgrozą dostrzegłam, że mój elegancki strój wygląda jak psu z gardła wyjęty - i to psu, który się wcześniej najadł błota (w nocy padało). Absolutnie nie mogłam tak jechać! W panice pobiegłam z powrotem na górę do mieszkania i gorączkowo przebrałam się w strój odrobinę mniej elegancki, za to czysty i wyprasowany. Posykując sporadycznie z powodu poobijanych kolan i łokci, zeszłam znów na dół, tym razem rozsądnie trzymając się barierki. Wiatr robił co mógł, żeby opóźnić mój marsz na przystanek, ale nie przewidział tego, jak bardzo byłam zdeterminowana dojść do celu. Posłużył się więc kolejną brudną sztuczką, żeby mnie opóźnić. 

Na drodze leżało zwalone drzewo, naprawdę wielkie i ciężkie, tarasując całą ulicę. Oczywiście można by je było obejść, ale całość została już odgrodzona taśmami, ulica zamknięta, a policjanci instruowali kierowców i przechodniów, którą drogą należy teraz iść czy jechać. Zerknęłam na telefon - gdybym pobiegła, mogłabym jeszcze zdążyć na swój autobus. Tylko jak biec, gdy wiatr wieje tak, że prawie tracisz oddech, a nogi masz jak z waty? 

Mimo wszystko spróbowałam. Starałam się przebierać nogami najszybciej, jak mogłam. Koło mnie przeleciało krzesło z pobliskiej Costy, gdzieś za mną spadła z hukiem dachówka. Spora gałąź odłamała się od drzewa i poszybowała na skrzydłach wiatru. Choć rejestrowałam to wszystko kątem oka, w głowie miałam tylko jeden cel: przystanek autobusowy! I wreszcie udało mi się tam dostać…

…tylko, że dokładnie o minutę za późno. Gdy wyszłam zdyszana zza rogu, moim oczom ukazał się oddalający się szybko tył autobusu, którym miałam jechać. Gdybym była w bardziej życzliwym usposobieniu, mogłabym mu pomachać na pożegnanie. Tymczasem słów, które wyrwały mi się pod adresem całego przemysłu komunikacyjnego, na pewno tu nie powtórzę. Jakby mojej złości i rozczarowania było mało, szybkie zerknięcie na stronę internetową dostarczyło mi informacji, że następny autobus jest odwołany. Oznaczało to, że byłabym spóźniona na rozmowę nie godzinę, ale ponad dwie. Nie było sensu ani jechać, ani stać na zimnie i wietrze. W moim niezatrudnionym stanie nie bardzo było mnie nawet stać na taksówkę. Czując się pokonana, zadzwoniłam do wydawnictwa, żeby poinformować ich, że nie przyjadę. 

Przemiła pani z HR przyjęłam moje wyjaśnienia z pełnym zrozumieniem. Nawet powiedziała, że lepiej żebym została w taką pogodę w domu, a spotkanie przełożymy na inny dzień. Niesamowicie mi ulżyło. Zrobiłam sobie kawę i zajęłam się innymi sprawami. 

Dwie godziny później mój telefon pokazał połączenie przychodzące z tego samego numeru. Odbierając pomyślałam sobie, że pewnie dzwonią mnie poinformować, że już znaleźli lepszego kandydata na stanowisko. Na przykład takiego, który stawił się na rozmowie kwalifikacyjnej. Zamiast tego usłyszałam w słuchawce lekko roztrzęsiony głos pani z HR: “Może to nieprofesjonalne, co teraz powiem, ale dziewczyno! Poniekąd uratowałaś mi życie!”. 

Co się stało? To trochę sytuacja jak z filmu, ale w pogodę gdy ludziom szopy wywiewa z ogrodów, chyba wszystko jest możliwe. Otóż po telefonie ode mnie, Alice (moja rozmówczyni), mając w perspektywie wolną godzinę z powodu mojej nieobecności, postanowiła opuścić biuro i skoczyć do zakładowej kantyny na kawę i ciastko. Kończyła właśnie przekąskę, gdy wszyscy w budynku usłyszeli huk, który zagłuszył nawet wycie wiatru. Nieprzeczuwająca niczego Alice spokojnie dopiła kawę, i nie spiesząc się wróciła do swojego biura. W progu stanęła jak wryta.  Wiatr wpadał przez rozbite okno, hulając w najlepsze i rozwiewając papiery. Na podłodze pełno było szkła. Jej biurko leżało przewrócone pod ścianą, pogięte krzesło spoczywało jakby dla towarzystwa tuż obok. W miejscu, w którym zazwyczaj siedziała, pysznił się kawał gzymsu, który musiał odpaść z dachu tuż nad jej oknem i wpaść do środka. Gdyby prowadziła umówioną rozmowę kwalifikacyjną, siedząc jak zawsze tuż koło okna, najprawdopodobniej dostałaby nim w głowę. Dla bezpieczeństwa nas obu, na następne spotkanie umówiłyśmy się na Zoomie. 

Przez tą historię dotarło do mnie jedno: nie da się wszystkiego zaplanować i kontrolować. Czasem trzeba wyluzować, odpuścić, wsłuchać się w intuicję. Czasem coś, co wydaje się nam porażką, może być w rzeczywistości wielką wygraną. Jesteśmy tylko ludźmi i nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko przewidzieć.