Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 09 dałam się oszukać instagramowi i styczniowemu szaleństwu na fitness

blog-prawdziwe-historie-styczniowy-fitness
Takie jak JA - historie kobiet. 09 dałam się oszukać instagramowi i styczniowemu szaleństwu na fitness

Monika, studentka, 23 lata

Uch, ten wstrętny styczeń już prawie za nami! Denerwuje mnie ten miesiąc strasznie, bo przypomina, jaką idiotkę zrobiłam z siebie rok temu. Bo styczeń to wiadomo - postanowienia noworoczne. A co sobie postanawia wtedy połowa kobiet na tej planecie? SCHUDNĄĆ! I ja do tej połowy też należałam. Dlatego dałam się omamić reklamom, promocjom i ogólnemu szaleństwu. 

Moim guru była pewna trenerka z Instagrama - nie podam żadnych nazwisk, zresztą nie była to pierwsza liga znana z gazet. Ot taka sobie, ale niezwykle inspirująca dziewczyna ze sporą liczbą obserwujących. Jak ona potrafiła MOTYWOWAĆ! Tak, że nawet taka leniwa buła jak ja, po dwóch miesiącach rozpoczynania dnia od jej postów, postanowiła wziąć się za siebie. No i do tej inspiracji przyczyniło sie styczniowe szaleństwo ciskania w konsumenta produktami prozdrowotnymi i pro-ćwiczebnymi przez każdą firmę i supermarket w kraju i za granicą. 

Dałam w siebie cisnąć o wiele większą ilością takich produktów, niż podpowiadał zdrowy rozsądek. Zagłuszałam go zapewnieniami, że inwestuję w zdrowie, a na tym się nie oszczędza. Tym bardziej, że kilka z upolowanych przeze mnie priobiotykow, szejkow energetycznych i mieszanek detoksujacych widzialam wczesniej na profilu mojej guru. Miałam wiec gwarancję, że działają - ona wyglądała jak milion dolarów, może mi uda się choć jak tysiąc? A gdy w tłumie równie zdesperowanych klientek zdołałam wywalczyć na promocji zestaw gadżetów do ćwiczeń, znany mi dobrze z Instagrama, podniosłam oczekiwania do co najmniej pół miliona dolarów. 

Katowałam się mieszankami, szejkami i sałatkami przez dwa miesiące. Obrzydlistwa, no ale miały pomóc. Liczyłam każdą spożytą kalorię, nawet w wodzie. Ćwiczyłam prawie dosłownie do upadłego. Znajomi pukali się w czoło, gdy zamiast z nimi wyjść, wymawiałam się za każdym razem domowymi treningami. Mnie też przestali odwiedzać, bo prawdziwe jedzenie nie gościło już więcej w mojej lodówce, herbatą i kawą nie częstowałam (kofeina i cukier - samo ZŁO!), a na spróbowanie moich dietetycznych napojów zabrakło odważnych. 

Efekt? Owszem, trochę kilogramów zrzuciłam. Niestety o wiele bardziej niż moja talia schudł mój portfel. Życie towarzyskie też spaliło się szybciej niż kalorie. Nie wspominając o tym, że nie czułam się najlepiej, byłam osłabiona, rozkojarzona, nie mogłam się skupić na zajęciach. A najgorsze i tak miało dopiero nadejść. 

Otóż dnia pewnego wybuchła BOMBA - moje guru, moja mentorka, moje źródło zazdrości i motywacji w jednym, okazała się… oszustką! Została zdemaskowana przez kogoś takiego jak ja - zawiedzioną obserwatorkę. Otóż okazało się, że na żywo nie do końca wygląda tak, jak na prezentowanych zdjęciach. Jej świetna forma okazała się mniej zasługą obrzydliwych mieszanek i drogiego sprzętu do ćwiczeń, a bardziej… starego, dobrego photoshopa! Oczywiście gdy wszystko wyszło na jaw, sponsorzy pozrywali z nią kontrakty. A ja przejrzałam lodówkę, zamówiłam pizzę i zaprosiłam do wspólnej konsumpcji kilka najbliższych koleżanek. 

W tym roku, choć styczniowe szaleństwo wciąż mnie denerwuje, nie dam się już nabrać. Choćby dlatego, że od kilku miesięcy wypracowałam sobie kilka zdrowych nawyków, których się trzymam. Bardziej uważam na to, co jem, ale nie liczę już kazdej kaloryjki. Ćwiczę, ale regularnie, bez maratonów i nagłych zrywów. Wszystko z głową, na spokojnie, dla siebie. Może i jeszcze nie wyglądam jak ten milion dolarów, ale w sumie kogo obchodzi obca waluta? Na pewno czuję się jak milion polskich złotych i z tym mi dobrze.